wtorek, 2 października 2012

Rola kobiety c.d

W momencie gdy kobieta (matka) zaczyna iść drogą rozwoju, zaczyna uświadamiać sobie pewne schematy w rodzinie, członkowie tych rodzin często postrzegają tę zmianę jako zagrożenie. Rodzice, krewni, małżonkowie lub dzieci widzą, że inaczej mówi, postępuje, obala stare wzorce. Sama wielokrotnie słyszałam, że robię w domu rewolucję. Taka kobieta, w ich mniemaniu staje się niebezpieczna, ponieważ dojrzewa do zmian. Wprowadza niejako chaos. Rodzina przyzwyczajona do uległości i myślenia stereotypowego nie może się odnaleźć. W tym momencie bardzo ważna jest reakcja małżonka – partnera.  Tak naprawdę jest to dla niego „życiowy egzamin”. Albo daje przyzwolenie na tę transformację, szanując wolność partnerki (partnera), albo pojawia się w nim bunt. 
W mojej pracy spotkałam wiele małżeństw. Spośród tych, które niestety nie znalazły wspólnego porozumienia, zdarzyli się partnerzy, dla których rozwój duchowy był wyzwaniem. Postanowili pójść jedną, wspólną drogą.  Przykładem niech będzie świadectwo osoby, która poprzez medycznie nieuleczalną chorobę, rozpoczęła swój rozwój, jednocześnie uratowała rodzinę. Duże uznanie dla należy się towarzyszowi życia, który mając wolną wolę pozostał w rodzinie.

 „Znamy się od szesnastu lat, a od trzynastu jesteśmy małżeństwem. Dwanaście lat temu przyszła na świat nasza córka. Na początku małżeństwa było cudownie, docieraliśmy się, budowaliśmy nasz wspólny azyl i nagle w tym całym szczęściu nasze drogi zaczęły się rozbiegać. Żyliśmy pod jednym dachem, ale każdy osobno, wręcz cieszyliśmy się ze swoich niepowodzeń. Pojawiały się sprzeczki, kłótnie i w końcu awantury. Świadkiem tego była nasza córka. Między „młotem a kowadłem”. My zapatrzeni w samych siebie, w swoje cele i dążenia. Nie liczyło się dobro rodziny, do domu nie było po co wracać. Uciekaliśmy od siebie i swoich problemów…od dziecka, które miało łączyć, być symbolem naszej wielkiej miłości. Mała chorowała, najwyraźniej dawała do zrozumienia, że nie jest dobrze. A my? Nadal ślepi. Biegaliśmy od lekarza do lekarza, wracając do domu, w którym brakowało ciepła i miłości, tak potrzebnych, by być zdrowym. Córeczka jednak była silniejsza, przetrwała. Zaczęło być „normalnie”. Pojawił się spokój o jej zdrowie, ale nadal brakowało ciepła domowego. Zatraciliśmy siebie daleko od prawdziwego Boga, wiary i nadziei. Bez celu.
Wtedy pojawiły się  pierwsze symptomy mojej choroby. Bolała mnie głowa, byłam wiecznie zmęczona, nie miałam sił. Po długich badaniach, diagnoza – stwardnienie rozsiane! Nie zadawałam pytania: dlaczego ja? Zaakceptowałam to, mój mąż był przy mnie, ale nieobecny. Odwiedzał w szpitalu, przynosił czyste ubrania, owoce, ale nadal uciekał. Baliśmy się oboje tej próby, nie rozmawiając ze sobą. Szukaliśmy w sobie wsparcia, ale trudno było je odnaleźć. Łatwiej było rozmawiać z kimś obcym o swoich lękach niż ze sobą. Rok temu spotkaliśmy „anioła”, a raczej ona nas spotkała. Od tego czasu oczy zostały nam na nowo otworzone. Przebudziliśmy się…to kawał ciężkiej pracy, ale podjęliśmy ją z mężem. To było zmaganie o zdrowie, ale również o nas, o naszą miłość.  Początki były trudne, ale z zapałem w oczach i sercach podjęliśmy ten trud. Lidka pokazała nam drogę, którą nie tylko chcemy kroczyć (wręcz biec), bo u celu jest Jezus, który woła ciągle, by nie zostawać w tyle. Odnaleźliśmy na nowo siebie. Pokochaliśmy znów prawdziwą miłością. Wiemy, że choroba była nam potrzebna, by uwierzyć, by jako rodzina odnowić się. Dziś jesteśmy świadomi swojej obecności w życiu. Celebrujemy każdą chwilę i cieszymy się, że jesteśmy rodziną, że wiemy co ważne dla drugiej osoby.  Jesteśmy pełni wiary, nadziei i miłości.
Nasza córcia, to wspaniały dar, który uczy nas życia. Stała się wesołą, pełną energii nastolatką. A ja dziś mówię: „jestem zdrowa”! Dziś jesteśmy szczęśliwi, na drodze rozwoju duchowego, „pogubiliśmy” wielu znajomych, przyjaciół, nie każdy potrafił nas zrozumieć, ale na ich miejsce pojawili się nowi, wartościowi, bogaci duchowo ludzie. Potrafili nas zrozumieć, a nawet pokazać nowe cele, wyzwania…więc biegniemy razem! Dziś rozumiemy, że przez ludzi usłyszeliśmy głos samego Boga. Pokazał, jak piękne jest życie w zgodzie z samym sobą. Przekonaliśmy się, że największym szczęściem dla rodzica jest widok uśmiechniętej buzi dziecka.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz